„Kuleszówka” idzie do druku na chwilę przed drugą turą wyborów – nie porozmawiamy więc o wynikach, ale przebiegu kampanii możemy.
Paweł Kulesza: To moja czwarta kampania samorządowa i pierwsza, w której staram się o reelekcję jako burmistrz miasta. Kampania wyjątkowa, bo rozgrywana dwutorowo – w codziennych spotkaniach z mieszkańcami oraz w internecie. Kampania, na której najwięcej zyskali producenci bannerów oraz firmy ochroniarskie, które ich pilnowały. Nie chcieliśmy brać udziału w tym wyścigu, bo wydawanie pieniędzy na zgoła niepotrzebne rzeczy nie leży w mojej naturze. Zamiast wyskakiwać z każdej lodówki, woleliśmy skupić się na pracy i na programie – krowa, która dużo ryczy, zwykle daje mało mleka.
Musi Pan jednak przyznać, że jeden z komitetów poszedł na wybory z większym rozmachem. Mówimy o Projekcie Łęczyca.
Rzeczywiście, kampania Projektu była ładnie opakowana – bluzy, namioty, oklejone samochody… Wydaje się jednak, że największy sukces w politycznym marketingu tego komitetu opierał się nie na ich identyfikacji czy zaangażowaniu, ale na wykreowaniu ich kandydata na bezpartyjnego fachowca rodem z sąsiedniego Uniejowa, który własnymi rękami wykopywał źródła geotermalne pod miastem. Nieco ponad półtora roku pracy pana Andrzeja Malinowskiego na dość technicznym stanowisku sekretarza, kierującego pracą Urzędu Miasta Uniejowa, wyniosło go do rangi eksperta w każdej dziedzinie, który zrobiłby w Łęczycy wszystko, gdyby tylko kiedyś mógł tu popracować.
A przecież pamiętamy, że tu pracował – i to o wiele dłużej niż w Uniejowie – jako początkujący radca prawny, później kierownik Referatu Promocji i Rozwoju Miasta w naszym urzędzie (i to przez długie cztery lata – czy pamiętamy jakieś brawurowe pomysły z tego okresu?), w radzie nadzorczej PGKiM, wreszcie jako prezes Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Miał wiele okazji, by się w Łęczycy sprawdzić i z żadnej nie skorzystał. O swoim mieście zapomniał też, kiedy pracował dla jednej ze stacji radiowych, której do Łęczycy nie sprowadzał przecież zbyt często – jeśli w ogóle.
Co do jego pracy w TBS-ie – pojawiły się na ten temat dość konkretne zarzuty: o brak kontaktu z mieszkańcami, brak inwestycji i wdrażania ulepszeń, wreszcie – o wielokrotnie podnoszone czynsze poprzez rozwiązywanie i ponowne podpisywanie umów.
Te zarzuty krążyły po mieście od jakiegoś czasu, ale sam kandydat i jego komitet całkowicie je przemilczały. Co ciekawe, Andrzej Malinowski nie miał skrupułów, żeby w trybie wyborczym ścigać niepełnosprawnego mieszkańca i żądać od niego 10 tysięcy złotych dla zaprzyjaźnionego stowarzyszenia, bo ten powtórzył w internecie plotkę o poparciu dla kandydata ze strony jednej z partii. A przecież to nie kto inny, ale pani Monika Kilar-Błaszczyk, komisarz miasta z nadania PiS, przywróciła go do miejskiej polityki, zatrudniając w radzie nadzorczej PGKiM. Przegraną sprawę zresztą też przemilczał, podobnie jak zarzuty w kwestii TBS – nie próbował ich wyjaśniać w trybie wyborczym.
Łęczycanie pamiętają go raczej nie z tego, co wzniósł – a miały to być nowe mieszkania, ale z tego, co podniósł – czyli czynsze. I to kilka razy w ciągu trzech lat. Nie chciałbym, żeby ten model biznesowy zagościł w mieście na dłużej.
Te zarzuty zaistniały głównie w internecie, gdzie przeniosła się część kampanii – także ta hejterska.
Proszę mi wierzyć – zarówno ja, jak i mój kontrkandydat pamiętamy kampanie, w których było więcej hejtu: choćby tę z 2006 roku, w której prokurator rzeczywiście zidentyfikował osobę dopuszczającą się publikacji obelżywych treści na jednej ze stron internetowych i przedstawił zarzut działania przestępczego, polegającego na pomawianiu i poniżaniu osób sprawujących funkcje publiczne oraz na spowodowaniu utraty zaufania potrzebnego dla pełnienia funkcji publicznej – informacje na ten temat w dalszym ciągu można znaleźć w sieci.
Nie licząc kilku nieprzychylnych komentarzy, na które zawsze są narażone osoby pełniące funkcje publiczne lub o nie się starające, tym razem w internecie dominowała raczej satyra niż hejt. Przygody panów Władka i Czesia oraz szanowanego członka wspólnoty, pana Artura, raczej mnie bawiły, chociaż nie pijam kakao i zwykle nie wpadam w furię. Wydaje mi się, że każdy dostał taką dawkę śmieszności, na jaką zasłużył. A skoro tych internetowych śmieszków nie dopadł nawet detektyw Rutkowski, to znaczy, że nie było tak źle.
Kampania w internecie miała jeszcze jeden wymiar – można było w obszerny sposób przedstawić swój program.
Nie wszystkie komitety z tego skorzystały. My uruchomiliśmy stronę internetową leczycawsercu.pl, na której można przeczytać zarówno o naszych dotychczasowych osiągnięciach, jak i o programie i planach na przyszłość. Nie obiecujemy gruszek na wierzbie, chociaż wiemy, że internet jest bardziej chłonny niż papier i przyjmie totalnie wszystko.
Na szczęście sieć daje możliwość szybkiej weryfikacji publikowanych treści – czasami robili to członkowie mojego komitetu, czasami zaangażowani w życie miasta internauci, którzy demaskowali rozmaite pomysły moich kontrkandydatów. Tak było w przypadku wielkiej areny turniejowej, która miałaby powstać na terenach zalewanych przez Bzurę, w przypadku badań profilaktycznych, które są już finansowane przez NFZ i można z nich korzystać na podstawie dedykowanej aplikacji, ale też złotej rączki dla seniora, która nieszczególnie się gdzieś sprawdziła – a już na pewno nie u pomysłodawcy tej usługi.
Łęczycy w Sercu też się od internautów oberwało.
Zgadza się, bo i w kilku płaszczyznach mamy jeszcze trochę do zrobienia. Kuleje, nomen omen, u nas komunikacja – zwłaszcza ta codzienna, dlatego nie zawsze docieramy z naszymi inicjatywami i informacjami tak szeroko, jak byśmy chcieli. Analizujemy główne obszary, w których mamy braki – jak choćby wsparcie finansowe i edukacyjne w zakresie pomocy porzuconym zwierzętom, wzmożenie działań promocyjnych, szczególnie tych związanych z diabłem Borutą, który może być brand hero naszego miasta, i łęczyckimi tradycjami historycznymi; rozbudowa największych wydarzeń, które się w Łęczycy odbywają, tworzenie nowych miejsc rekreacji oraz poprawa bezpieczeństwa mieszkańców na wielu różnych poziomach: od mieszkalnego, poprzez edukacyjny i opiekuńczy, aż po odpowiedzialną politykę senioralną. Na każdy z tych obszarów mamy swoje pomysły, o których mówimy w tej kampanii.
Pomysły raczej pragmatyczne niż spektakularne.
Powiedziałbym, że raczej takie, które ułatwią życie mieszkańcom – jak dodatkowe 40 miejsc w nowym żłobku albo dwa pięciopiętrowe bloki z mieszkaniami pod wynajem – na oba te projekty mamy już zabezpieczone finansowanie i miejsce. Jak przechodzenie na zieloną energię w miejskich instytucjach czy tworzenie nowych miejsc pod inwestycje w strefie ekonomicznej, gdzie wydzieliliśmy już cztery jednohektarowe działki i rozmawiamy z inwestorami. Trudno to nazwać pomysłami albo obietnicami – te działania cały czas się dzieją.
Po przeciwnej stronie mamy wizję tworzenia wszystkiego na nowo: nowe pole bitewne dla rycerzy i nowy turniej, nowy stadion i nowa instytucja zarządzająca sportem… – słowem: nowe otwarcie.
Rzeczywiście, nasi konkurenci mają jakąś bliżej nieokreśloną niechęć do wszystkiego, co do tej pory działa, jeśli tylko nie oni to tworzyli. Rozumiem, że powoływanie nowych instytucji może służyć potrzebie obsadzenia ich swoimi pracownikami – ten sposób działania widzieliśmy zresztą w całej Polsce przez ostatnie osiem lat minionych rządów, dla których tzw. reorganizacja – sądów, ministerstw czy spółek – była pretekstem do zastąpienia dotychczasowych pracowników swoimi ludźmi. Wierzę, że tym razem uda nam się tej „reorganizacji” uniknąć.
Zamiast tworzyć coś od nowa, wolimy wykorzystać potencjał tego, co mamy. Na przykład: znana dziennikarka Radia ZET chwaliła naszą rezydencję diabła Boruty i wspominała Festiwal Zwiastunów Filmowych, który odbywał się na Zamku – proponujemy więc stworzenie zamkowej Letniej Sceny Kultury, która umożliwiłaby organizację koncertów, seansów filmowych czy spektakli pod chmurką przez całe wakacje – dużo większa korzyść przy dużo niższym koszcie, ale bez profitów dla „zaprzyjaźnionych” bractw rycerskich i innych osób. Przykłady można mnożyć: rozszerzenie oferty rekreacyjnej nad zalewami, zagospodarowanie osiedlowych stref relaksu, pokrycie monitoringiem całości obszaru miasta…
Czyli całkiem zabraknie nowości?
Te nowości już się tworzą: to Pierścień Księżnej Salomei, który pozwoli spacerować między Łęczycą a Tumem, to górnicza wieża widokowa, którą niebawem przeniesiemy nad zalew. To Klub Seniora przy ul. Zachodniej i wodny plac zabaw koło Szkoły Podstawowej nr 4. To przebudowa Stadionu Miejskiego z nowym oświetleniem, nową bieżnią i nowymi rzutniami; to Skwer Pamięci na cmentarzu żydowskim. To zagospodarowanie budynku przystankowego kolejki wąskotorowej na Przystanek Kultura – przestrzeń wystawienniczą dla łęczyckich artystów. To profilaktyka przemocy domowej oraz kampanie edukacyjne w sprawie bezdomnych zwierząt…
Uda się?
Z osiemnastu pomysłów, które przedstawiałem w poprzedniej kampanii, udało nam się wdrożyć aż szesnaście – i to mimo pandemii i wojny. Tym razem też się powiedzie, dlatego liczę na Państwa głosy – został nam jeszcze jeden krok!